Byłem sierotą; wyrzutkiem
społeczeństwa nietolerowanym przez dorosłych. Gdy byłem mały, płakałem każdej
nocy, obwiniając się za śmierć rodziców. Hiruzen Sarutobi — dyrektor
sierocińca, powtarzał, że to nie moja wina. Znałem historię ich śmierci —
porwano mnie ze szpitala, po tym jak mama zmarła przy porodzie, a tata będąc na
skraju załamania nerwowego, pobiegł za porywaczem i został postrzelony. Gdyby
policja zareagowała dość szybko, nie umarłby, wykrwawiając się. Teraz, patrząc
z perspektywy czasu, wydaje mi się, że byłem żałosny. Płaczem chciałem
przyciągnąć do siebie ludzi, którzy by mi pomogli, ale tylko ich odstraszałem.
Trafiłem do domu dziecka, gdzie
z nikim nie potrafiłem się dogadać. Nienawidziłem tego miejsca. Już jako
dziesięciolatek złożyłem sobie obietnicę, że jak tylko skończę szesnaście lat,
to stamtąd ucieknę. Nie dotrzymałem obietnicy. Uciekłem jeszcze przed
piętnastką. Smutek panujący w tej placówce, doprowadzał mnie do myśli
samobójczych. Ale w szkole byłem inny.
Wszyscy znali wesołego Naruto, wiecznie chodzącego w pomarańczowym dresie,
który zawsze potrafił poprawić humor. Nikt nie wiedział, jaki byłem naprawdę.
Wygłupiałem się i uśmiechałem, bo nie na rękę było mi żalenie się tym, co się
stało.
Jak już wspomniałem, uciekłem z
ośrodka wychowawczego w zimie, przed świętami, w wieku czternastu lat, gdy
byłem w pierwszej klasie gimnazjum. I to zdarzenie, mimo że niezgodne z prawem,
dało mi coś czego nie doświadczyłem do tamtej pory. Miłość. Nie chodzi mi o to,
że zakochałem się w kimś. Było to rodzaj miłości, jakim dziecko darzy ojca i
matkę.
Gdy marzłem, siedząc pod mostem,
podszedł do mnie mężczyzna ubrany w ciemnozieloną kurtkę i czarne, szerokie
spodnie. Pod kapturem rysowała się szczupła twarz, z blizną ciągnącą się
poprzecznie przez nos — taką posiadała tylko jedna osoba, jaką znałem.
— Nie zimno ci? — zapytał,
patrząc na mnie ciepło i uśmiechnął się. Był taki sam jak wtedy, gdy żegnałem
się z nim rok temu, na zakończeniu podstawówki.
Uśmiechnąłem się do niego tak,
jak to miałem w zwyczaju — ukazując wszystkie zęby. W szkole, był dla mnie jak
ojciec — zawsze wszystko powtarzał, gdy czegoś nie rozumiałem, a nie jak inni
nauczyciele, którzy na mnie krzyczeli i wstawiali jedynki oraz uwagi. Iruka
Umino, bo tak się nazywał, przysiadł się do mnie i zaczął rozmowę. Mówiliśmy o
wszystkim i o niczym. Jak starzy przyjaciele... Wróć, jak ojciec i syn.
Gdy słońce chyliło się już ku
zachodowi, zacząłem pocierać rękoma o ortalionowe dresy, ponieważ temperatura
malała z minuty na minutę. Miałem na sobie jeszcze tylko pomarańczową kurtkę z
czarnymi detalami. Czapki, szalika czy rękawiczek nie posiadałem. Na widok
tego, sensei wstał i powiedział:
— No, ja już się będę zbierał,
może wpadniesz do mnie? Wiem, że uciekłeś. Twoja wychowawczyni do mnie
dzwoniła.
Po krótkiej kłótni, w czasie
której okazywałem jak to bardzo jestem niezadowolony z owego faktu, wsiadłem z
nim do taksówki. Namawiał mnie, żebym wrócił do sierocińca. Zapytałem go,
dlaczego mam wrócić do tego przeklętego miejsca, a on ze stoickim spokojem
odpowiedział, że się o mnie martwi, bo ucieczka to coś poważnego. Oburzony i
poniesiony emocjami krzyknąłem:
— Skoro się tak pan o mnie
troszczy, to niech pan się mną zaopiekuje, do jasnej cholery!
Poniosło mnie. Ze wstydu
spuściłem głowę ,zakrywając oczy grzywką, czekając aż on na mnie nawrzeszczy.
Ale on się roześmiał i zapytał, czy chcę. Tak się zaczęło nasze wspólne życie.
Na trzy tygodnie wróciłem do Domu Dziecka, a potem zamieszkałem z moim byłym
nauczycielem.
Minęły dwa lata odkąd mieszkam z
Iruką. Chodzę do trzeciej klasy gimnazjum z osobami, które znam od przedszkola,
czyli ponad dziesięć lat. Ludzie są zróżnicowani, każdy inny, a mimo to,
większość się ze sobą dogaduje. Jestem znany jako błazen klasowy, co bardzo nie
podoba się naszemu wychowawcy — surowemu, a zarazem w pewien sposób
zwariowanemu Kakashi'emu Hatake. Jest dobrym nauczycielem, ale potrafi czasem
uprzykrzyć nam nasze życie. Nie ma jeszcze czterdziestki, a już jest siwowłosy.
Krąży plotka, że sam się tak przefarbował, bo poprosiła go o to dziewczyna, ale
moim zdaniem, po prostu zbzikował na starość. Ma sterczące, długie włosy, a
rozpoznać go można głównie po kraciastych rurkach w każdym odcieniu zielonego.
Klasową „księżniczką” — według
mnie — jest Sakura Haruno, moja zielonooka miłość od najmłodszych lat. Ma coś
po naszym wychowawcy, bo z jasnych blond włosów, przez wakacje zrobił jej się
delikatny róż. Z resztą, co w tym dziwnego? Malinowy to jej ulubiony kolor.
Jeśli nie całe jej ubranie, to detale są zawsze w tym odcieniu. W podstawówce ubierała urocze
sukienki, teraz już z nich wyrosła. Zaczęła nosić odważniejsze stroje, chcąc
zwrócić na siebie uwagę klasy i Jego. Wiele jej brakowało do stereotypu
wzorowego ucznia. Nie robiła sobie nic z moich uczuć i, jak na złość, jej
marzeniem sennym był Uchiha. A właśnie, Sasuke... Najbardziej wyróżniająca się
osoba. Nasza klasa jest najbarwniejsza w szkole, nie tylko pod względem naszego
tęczowego ubioru, ale też charakteru, jednak on zaburza statystyki... Nie dość,
że można go widzieć ubranym tylko w czarny lub ciemnogranatowy strój, to nigdy
się nie uśmiecha.
Brunet był postrzegany jako
najprzystojniejsza postać w całej szkole, chociaż sam się ty mnie przejmował.
Nigdy nie widziałem, żeby z kimś rozmawiał. Zawsze był piątkowym uczniem, a po
szkole wracał od razu do domu. Zresztą, też bym wracał, bo ponoć mieszkał w
wielkiej willi w najbogatszej części miasta. Jego stoicki spokój nakręcał
dziewczyny, a zimne odrzucenie ich propozycji randki powodowało, że głośniej
piszczały. Raz miałem czas, aby przyjrzeć mu się uważnie; zazwyczaj siedział
sam, ale pewnego dnia, Hatake zaskoczył nas pracą w grupach dwuosobowych, a że
akurat mojego towarzysza Kiby nie było, musiałem dosiąść się do Uchihy. Jak
zwykle przyjął wszystko z kamienną twarzą, ale jak pracowaliśmy, usilnie starał
się, żebym nie widział jego nadgarstków... Wtedy ujrzałem coś, czego nikt inny
nie widział i do tej pory nie widzi. Obojętność i potępienie to tylko maski,
które zakładał, żeby ukryć swoje prawdziwe „ja”. Patrząc w jego oczy widziałem,
że często płakał i nie przesypiał nocy. Chciałem go wtedy zapytać, co się
stało, ale przypomniała mi się, jak rozmawialiśmy o nim podczas ogniska na
zakończenie szóstej klasy podstawówki.
Obgadywaliśmy go, bo nie przyszedł.
Wtedy jeszcze go nie znosiłem, bo ledwo przechodziłem z klasy do klasy, a jemu
napisanie sprawdzianu zajmowało pięć, dziesięć minut, przy czym inni głowili
się po czterdzieści pięć minut, a i tak dostawali jedynki. Zastanawialiśmy się
czemu, nigdy nie przebiera się razem z nami na w-f, czemu nie chodzi na basen i
tego typu rzeczy. W tamtym czasie to było dziwne, bo był wysportowany i wysoki,
wszyscy mu tego zazdrościli. Wtedy Shikamaru — klasowy, leniwy geniusz —
powiedział, czemu Sasuke jest taki ponury. Otóż, gdy miał siedem lat, dom
państwa Uchiha został napadnięty, a rodzice zabici na jego oczach. Ponoć miał
też brata, ale ten go zostawił. W mojej głowie zawitała myśl, że pod pewnymi
względami jesteśmy podobni, więc starałem się do niego zbliżyć. Nieudolnie.
Przez wszystkie trzy lata
gimnazjum, sam z siebie nie odezwałem się do niego słowem — bałem się. Nie wiem
czego, nie wiem czemu. Nie pałaliśmy do
siebie przyjaźnią — tak o naszej znajomości mówili moi koledzy. Nie wyrażałem
publicznie chęci spotkania się z nim. Poza tym, nie potrafiłem się na to
zdobyć. On był z wyższej sfery, a ja nawet nie wiem, gdzie moi rodzice są
pochowani i jakimi ludźmi byli. Raz próbowałem się przełamać, na wakacjach, gdy
szedł ulicą, jak zawsze w długich, czarnych rurkach i granatowej, obcisłej koszuli.
Wmawiałem sobie, że byliśmy podobni, aby zdołać wykonać ten ruch. I tak nie podszedłem. Zacząłem żyć w
przekonaniu, że cierpimy tak samo, jednak późniejsze zdarzenia, zmieniły moje
poglądy...
Niedawno, jakieś trzy miesiące
temu, byliśmy na szkolnej wycieczce w lesie. Los chciał, że szedłem z Sasuke w
parze, na samym końcu. Wszyscy nauczyciele skumulowali się na początku. Nie
odzywałem się do bruneta, z wzajemnością. On patrzył w swoją stronę, ja w
swoją, dorównując jego kroku. Zacząłem coś mruczeć pod nosem, oczywiście, nie
uszło to jego uwadze i zdziwiony zapytał:
— Z kim gadasz?
— Drzewo zapytało jak masz na
imię, to mu odpowiedziałem — mruknąłem sarkastycznie, nie za bardzo zdając
sobie sprawy z tego, że mówię to na głos. Jak się zorientowałem, uśmiechnąłem
się, udając głupiego. Nie skomentował tego i poszedł dalej, przed siebie, za co
dziękuję niebiosom.
Po chwili znów maszerowaliśmy w
milczeniu, a ja odnotowałem, że oddaliliśmy się trochę od grupy. W pewnym
momencie byliśmy już na tyle daleko, że prawie ich nie widziałem, więc zacząłem
biec w kierunku znajomych. Uchiha zrobił to samo, ale gdy zaczęliśmy zbiegać z
górki... Potknąłem się o wystający korzeń i podczas upadku, desperacko szukałem
punktu, o który mógłbym się złapać, a na nieszczęście bruneta, jego ręka wydała
mi się idealna. Runąłem na ziemię razem z nim. Przeturlaliśmy się po ziemi
kilka metrów, po czym zastygłem, leżąc. W pewnym momencie zorientowałem się, że
przytulam jego głowę do swojej klatki piersiowej, a on obejmuje mnie w pasie,
więc co za tym idzie, przygniotłem mu ręce. Poczułem jak moją koszula nasiąka
krwią i szybko wstałem, podnosząc go. Był zdezorientowany, a w jego lewą rękę,
był wbity spory kawałek szkła. Jego oczy powiększyły się, gdy patrzył, jak krew
powoli ścieka z rękawa jego czarnej bluzki na ziemię, jakby był
zahipnotyzowany. Nie wiedząc co zrobić, złapałem jego dłonie i podciągnąłem
materiał do góry. Ujrzałem coś, czego się właściwie, po osobie takiej jak on,
spodziewałem. Uchiha się ciął. Był na tyle słaby psychicznie, że dawał sobie
upust w taki sposób. Moim zdaniem żałosne, ale... W tamtej chwili uświadomiłem
sobie, że choć oboje cierpimy przez brak rodziców, jesteśmy całkiem inni i
nigdy nie będziemy podobni. Spojrzałem w jego oczy. Na mojej twarzy malował się
szok, niemniejszy niż u niego. Bo przecież, właśnie odkryłem jego intymność.
Coś, o czym nikt nie wiedział. Jego dłonie trzymałem w swoich i czułem, że się
trzęsą. Bał się mojej reakcji, sam nie wiem czemu. Wydawało mi się, że to
właśnie ten moment, ta chwila, w której go pociesze, że się przełamię. Na
próżno. Jedyne co zrobiłem, to wyciągnąłem szkło. A on? On dalej stał, nawet
chyba nie czuł bólu.
— Trzeba iść z tym do
nauczycieli — powiedziałem beznamiętnym głosem.
Wtedy jego oczy niebyły
przerażone. Czarne tęczówki ukazywały tylko złość, a ja poczułem pieczenie na
policzku. Uderzył mnie, dając do świadomości, że najlepiej by było, jakbym się
odczepił, zajął sobą. Obciągnął rękawy do nadgarstków, założył bluzę, żeby nie
było widać krwi i poszedł przed siebie. Gdy był ode mnie w odległości pięciu
kroków, odwrócił się i powiedział:
— Nic nie widziałeś.
Więc udawałem, że nic się nie
stało.
Potem wszystko było jak dawniej.
Ignorowaliśmy się. Nie mówiłem nikomu o jego tajemnicy, przez co czułem się,
jakbym był powodem jego cierpień.
Obawiałem się, że jeśli naprawdę ma problemy psychiczne, to może popełnić
samobójstwo, a ja do końca życia będę obwiniał się o jego śmierć. Dwa tygodnie
po tym incydencie, w spojrzeniu chłopaka widziałem, jakby błagał mnie, żebym
podszedł, zapytał, zainterweniował. Ale to było chwilowe, potem była już tylko
obojętność.
Niedawno zapomniałem o nim i
zająłem się sobą. Kilka tygodni temu, mój pracodawca; właściciel baru Ichiraku,
gdzie sprzątałem, żeby płacić choć połowę rachunków Umino [nie chciałem być
zależny tylko od niego i też w jakiś sposób, pokazać, że dam sobie rade sam w
przyszłości], zapisał się na projekt: „Mój pracownik u ciebie”. Polegał on na
tym, że różni szefowie wymieniali się pracownikami. Nie było to rodzaj niewoli,
tylko rozrywka w pracy, dzięki której dzieciaki i dorośli znajdujący się w
podobnej sytuacji, zobaczyli jak to jest pracować za biurkiem, na maszynach, w
banku i w innych miejscach. Jednym słowem — pracowałem wszędzie, przez tydzień,
oczywiście z wynagrodzeniem tygodniowym, jakim dostawali na stałe zatrudnieni.
Na końcu, zostało mi bycie asystentem kucharza.
Pan Koyo był uprzejmym staruszkiem,
pracującym u bogatego mężczyzny. W tygodniu dojeżdżał rano, o szóstej, żeby
zacząć śniadanie i wyjeżdżał o dziewiętnastej, po kolacji. Zatrudniał
pracowników, którym płacił na własną rękę. Byli to dorośli ludzie, a z uwagi na
to, iż jestem uczniem gimnazjum, jego pracodawca zgodził się przyjąć mnie „pod
swoje skrzydła”. Czyli: miałem u niego zapewniony pokój, łazienkę i kuchnię,
która stała dla mnie otworem. Jako, że był to człowiek zamężny, nie
przeszkadzał mu jeden więcej „pasożyt” w domu. Osobiście nie widziałem go do
czasu, aż nie przekroczyłem progu jego domostwa.
Trzy dni przed kulminacyjnymi
wydarzeniami, pan Koyo przywiózł mnie do willi, w której miałem zacząć pracę.
Byłem pod wrażeniem, gdy zobaczyłem bogate zdobienia czarnej bramy wjazdowej, a
co dopiero sam budynek... Grube, dębowe drzwi, ze złotymi zdobieniami, które
przypominały listki, były otoczone czterema kolumnami, dwiema z lewej i dwiema
z prawej, które podtrzymywały balkon, z czarnymi barierkami. Nie widziałem
dokładnie, ale na owe miejsce, wychodziły szklane drzwi i wielkie okna. Dom
miał dwa piętra, był biały i miał czarny dach. Było co podziwiać, jednak
największą moją uwagę przykuła tabliczka, znajdującą się na lewo od drzwi.
Wygrawerowany napis na pozłacanej, metalowej płytce, oznajmiał, kto jest
właścicielem domu. Madara Uchiha — prawny opiekun Sasuke. Ucieszyłem się z
takiego obrotu sprawy.
Ponaglany przez staruszka,
wszedłem do środka, po schodkach. Ściągnąłem buty i odwiesiłem swoją
pomarańczową bluzę. W przedpokoju stało wielkie lustro z piękną ramą,
oczywiście, pozłacaną. Przepych tego miejsca dobijał mnie. Staruszek szybko
pokazał mi cały parter. Większość pomieszczeń utrzymywana była w odcieniach
ciepłych dla oka, na przykład salon — beżowe ściany, dwa fotele i kanapa w ciemniejszym
odcieniu oraz mały, drewniany stolik do kawy. Do tego żyrandol przypominający
otwierającą się różę i mała biblioteczka w rogu, oświetlana światłem wbijającym
się do środka przez okno, z przeciwległej ściany.
Potem zaprowadził mnie do
kuchni, w której miałem pracować. Było to nieduże pomieszczenie, całe
wykafelkowane białymi płytkami, na których gdzieniegdzie widniały różnorakie
wzory. Następnie zeszliśmy po schodach, zapewne to pomieszczenie było ulokowane
w piwnicy. To stwierdzenie upewnił mnie fakt, że jedynym źródłem światła były
tutaj lampy umieszczone przy suficie. Przy dwóch ścianach znajdowały się
metalowe półki i szafki. Przy trzeciej była umywalka, duża, dwudrzwiowa lodówka
i zmywarka. Na środku była „wysepka” — kwadratowy stół, na którym znajdowały
się świeże warzywa i owoce. Zaś całą czwartą ścianę zajmował piec i drzwi
wyjściowe. Niby zwykła kuchnia, a jednak pozwoliłem sobie gwizdnąć z podziwu,
gdy pan Koyo ze stoickim spokojem odpowiadał na moje pytania, którymi
atakowałem go co chwilę.
— Podoba ci się? — natłok moich
słów przerwał głęboki, męski głos. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził.
Należał do wysokiego bruneta, bardzo przypominającego Sasuke.
— Miło mi pana poznać— ukłoniłem
się. — Nazywam się Naruto Uzumaki!
Przywitał się ze mną i z
grzeczności, przedstawił. Był ubrany w czarny garnitur, widać było, że pochodzi
z wysokiej sfery i na dodatek był wysportowany. Powiedział, że kolacja będzie
za pół godziny. Była już siedemnasta trzydzieści, czyli trzydzieści minut temu
tu przyjechałem. Zabraliśmy się do przygotowania posiłku.
O równej osiemnastej wszystko
było gotowe. Nie były to wytworne dania, jakich się spodziewałem. Zwykła
jajecznica, chleb, masło i jogurty. Wszystko to ustawione na sześcioosobowym
stole, w jadalni, która miała kremowe ściany. Pan Madara pojawił się w
pomieszczeniu punktualnie, lecz Sasuke się spóźniał. Chciałem odejść wraz z
kucharzem, lecz wtedy właściciel domu mnie zatrzymał i poprosiłbym zaczekał, że
chce mi przedstawić swojego bratanka. Chciałem mu powiedzieć, że znam osobę,
którą chce mi przedstawić, ale wtedy, w korytarzu zaskrzypiały drewniane schody
i w wejściu ukazał się nie kto inny, jak brunet, wokół którego krąży cała moja
historia. Wyglądał jakby został zbudzony i obrażony na cały świat, łaskawie
odsunął krzesło i usiadł za stołem. Pomieszał widelcem jajecznice, ugryzł
kawałek chleba i miał zamiar odejść, ale pod karcącym spojrzeniem wuja, chwycił
jogurt oraz łyżeczkę, i odszedł kawałek od stołu.
— Pokaż Naruto, gdzie jest jego
pokój — zawołał za odchodzącym chłopakiem mężczyzna.
— Chodź — mruknął Sasuke,
machając na mnie ręką.
Poszedłem za nim na drugie
piętro. Na ścianach porozmieszczane były fotografie i portrety. Jedno ze zdjęć
przykuło moją uwagę; mały, rozradowany Sasuke, na rękach starszego od siebie
chłopaka, bardzo podobnego do niego, tyle, że tamta osoba miała dłuższe włosy,
spięte na karku. Chciałem dotknąć tego zdjęcia, przyjrzeć się bliżej, ale mój
nadgarstek złapał Uchiha i pociągnął mnie dalej. Nie wiem czemu, ale
zastanowiła mnie wtedy gładkość jego skóry i delikatność za razem.
— To twoja sypialnia —
powiedział, otwierając białe drzwi.
Wszedłem do pomieszczenia.
Ściany były niebieskie. Naprzeciw wejścia stało łóżko, z granatową pościelą, a
nad nim było sporej wielkości okno. Obok stało biurko i szafa.
— Ostatnie drzwi na korytarzu,
to łazienka — dodał i wyszedł. Miałem teraz wolne, aż do rana. Był piątek, więc
postanowiłem, że zrobię zadanie na poniedziałek dziś i będę mógł się potem
obijać. Tak wiem, że to dziwne, ale atmosfera zmuszała mnie żebym coś zrobił, a
nie wiedziałem za bardzo co mogę, a czego nie mogę tutaj robić. Zszedłem po
schodach na dół, bo na korytarzu zostawiłem swoje manatki i powróciłem do
pokoju.
Koło godziny dwudziestej
drugiej, moją uwagę przykuł hałas, coś w rodzaju kłótni dwóch osób w pokoju
obok. Po chwili dwa odgłosy uderzenia i skrzypnięcie łóżka. Podenerwowany ową
sytuacją otworzyłem cicho drzwi i wychyliłem głowę. Widziałem, jak na końcu
korytarza, po schodach zbiega rozzłoszczony pan Madara, który bełkotał pod
nosem coś w stylu: „Diabelski szczeniak”. Nie zauważył mnie. Niedługo potem usłyszałem
jego kroki na parterze i trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Wydawało mi się, że
potem słyszałem warkot silnika, więc pomyślałem, że gdzieś pojechał. Stałem tak
chwilę, aż moje ciało instynktownie ruszyło do pokoju, z którego wcześniej
dochodziły dźwięki. Przeszedłem przez ciemny korytarz i natrafiłem na otwarte
drzwi. Powoli wysunąłem swoją blond głowę do środka. Pokój przypominał ten mój,
tylko, że rozmieszczenie mebli było trochę inne i tu nie było okna. Wrogu
ujrzałem łóżko, a na nim zwiniętą w kłębek postać. Była do mnie tyłem, ale od
razu rozpoznałem w niej Sasuke, wszakże, pan Koyo wyszedł już dawno, a poza
stałymi domownikami nie widziałem tu nikogo. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że
trzyma się dłońmi za twarz. W ciemnościach widziałem, że miał na sobie tylko
spodnie. Bezszelestnie podszedłem bliżej i zapaliłem lampkę, która stała na
stoliczku nocnym. Chciałem położyć mu rękę na ramieniu i zapytać co się stało,
bo dygotał. Nie było mi to dane. Zszokowany zatrzymałem oczy na jego karku i
zjechałem wzrokiem niżej.
— S-sasuke, c-co ty masz na
plecach? — zapytałem, trzęsącym się głosem. To co widziałem, było gorsze niż
moje odkrycie na wycieczce…
Zaimponowałaś mi.
OdpowiedzUsuńMoże dzięki tobie przekonam się do yaoi...
Świetne, kamracie.
Niech no tylko SPO się o tym dowie... :3
Ogólnie suuuper, trochę za szybko przeskakujesz z wydarzeniami, ale jest rly good :d
,,Gdy był ode mnie w odległości pięciu kroków, odwrócił się i powiedział:
- Nic nie widziałeś.
Więc udawałem, że nic się nie stało"
Mój ulubiony fragment, który jest naprawdę genialny *w*
No i szacun dla Ludożerki, z poprawianiem zawsze są problemy...
Congratulations, czekam na ciąg dalszy i może jakiś mały tekścik o pewnej osobie...? ^/.\^
Rozdział świetny, masz za niego ode mnie naleśnika Wacława...
~Kan, 2011-11-25 23:55
Mei... muszę Ci powiedzieć, że jestem w totalnym szoku. Gdy sobie przypomnę, jak pisałaś niedawno, a teraz... To przeskok jest niesamowity. Twój styl i dobór słów, układ zdań. Zazdroszczę Ci, bo czuję teraz, że ja to jestem taka malutka przy Tobie : O.
OdpowiedzUsuńA rozdział był świetny. Nie myślałam, że umieścisz to w świecie realnym, ale pomysł ciekawy. Sasuke słaby psychicznie, podcinający sobie żyły - tego nie było, a szkoda ^^. Cieszę się, że piszesz z perspektywy Naruto, naprawdę. Jestem ciekawa, co Madara zrobił młodemu Sasuke, że Naruto się przeraził ; o!
I pojawił się Iruka - lubię gościa, a u Ciebie był taki fajny. I Kakashiii <333 ; D
Ogólnie wypisałam Ci trzy błędziki jakie znalazłam na gadu, ale to niewielka ilość, jak na taki tekst.
Serio, zazdroszczę Ci.
~Aiko, 2011-11-26 08:37
Nie no ładnie wyszło:D Czekam na next'a:D I nieźle się rozpisałaś ja bym tak chyba nie potrafiła xD
OdpowiedzUsuń~Deidi, 2011-11-26 10:51
NIahaha, Kesty jest zadowolona :3 Będę czekać na next'a, jestem bardzo ciekawa, co się dalej będzie działo ^-^ <3
OdpowiedzUsuń~Kesty, 2011-11-26 12:10
No nie, jak to przez niego Sasuś jest taki, to uduś dziada... Bo inaczej ja to zrobię (jeszcze nie wiem jak, ale zrobię ;d)
OdpowiedzUsuń~Do_ris, 2011-11-26 12:33
Fajne opowiadanie, blog dodany do ulubionych, czekam na następne części... Pzdr i życzę weny...
OdpowiedzUsuń~maxiii, 2011-11-26 22:45
Nie martw się jeśli to twój pierwszy blog yaoi xD Świetnie zaczęłaś, a podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a ty zrobiłaś je piorunująco :) Notka świetna, muszę się zgodzić z poprzedniczkami masz świetny styl, nie mogę się doczekać nexta :] dodałam cię do linków. Życzę dużo weny. Pozdrawiam xD Zaćmienie
OdpowiedzUsuńsk94@amorki.pl, 2011-11-27 08:30
informuję, iż przeczytałam i z niecierpliwością czekam na kolejną notkę, ponieważ świetnie się zapowiada xD mało jest blogów z NaruSasu, dlatego życzę dużo, dużo weny, pomysłów i oby pisanie nigdy Ci się nie znudziło xD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
~ayanami, 2011-12-09 16:52