Fajny tytuł, bo poprzedni był lewy cz. 1


Byłem sierotą; wyrzutkiem społeczeństwa nietolerowanym przez dorosłych. Gdy byłem mały, płakałem każdej nocy, obwiniając się za śmierć rodziców. Hiruzen Sarutobi — dyrektor sierocińca, powtarzał, że to nie moja wina. Znałem historię ich śmierci — porwano mnie ze szpitala, po tym jak mama zmarła przy porodzie, a tata będąc na skraju załamania nerwowego, pobiegł za porywaczem i został postrzelony. Gdyby policja zareagowała dość szybko, nie umarłby, wykrwawiając się. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że byłem żałosny. Płaczem chciałem przyciągnąć do siebie ludzi, którzy by mi pomogli, ale tylko ich odstraszałem.

Trafiłem do domu dziecka, gdzie z nikim nie potrafiłem się dogadać. Nienawidziłem tego miejsca. Już jako dziesięciolatek złożyłem sobie obietnicę, że jak tylko skończę szesnaście lat, to stamtąd ucieknę. Nie dotrzymałem obietnicy. Uciekłem jeszcze przed piętnastką. Smutek panujący w tej placówce, doprowadzał mnie do myśli samobójczych. Ale w szkole  byłem inny. Wszyscy znali wesołego Naruto, wiecznie chodzącego w pomarańczowym dresie, który zawsze potrafił poprawić humor. Nikt nie wiedział, jaki byłem naprawdę. Wygłupiałem się i uśmiechałem, bo nie na rękę było mi żalenie się tym, co się stało.

Jak już wspomniałem, uciekłem z ośrodka wychowawczego w zimie, przed świętami, w wieku czternastu lat, gdy byłem w pierwszej klasie gimnazjum. I to zdarzenie, mimo że niezgodne z prawem, dało mi coś czego nie doświadczyłem do tamtej pory. Miłość. Nie chodzi mi o to, że zakochałem się w kimś. Było to rodzaj miłości, jakim dziecko darzy ojca i matkę.

Gdy marzłem, siedząc pod mostem, podszedł do mnie mężczyzna ubrany w ciemnozieloną kurtkę i czarne, szerokie spodnie. Pod kapturem rysowała się szczupła twarz, z blizną ciągnącą się poprzecznie przez nos — taką posiadała tylko jedna osoba, jaką znałem.

— Nie zimno ci? — zapytał, patrząc na mnie ciepło i uśmiechnął się. Był taki sam jak wtedy, gdy żegnałem się z nim rok temu, na zakończeniu podstawówki.

Uśmiechnąłem się do niego tak, jak to miałem w zwyczaju — ukazując wszystkie zęby. W szkole, był dla mnie jak ojciec — zawsze wszystko powtarzał, gdy czegoś nie rozumiałem, a nie jak inni nauczyciele, którzy na mnie krzyczeli i wstawiali jedynki oraz uwagi. Iruka Umino, bo tak się nazywał, przysiadł się do mnie i zaczął rozmowę. Mówiliśmy o wszystkim i o niczym. Jak starzy przyjaciele... Wróć, jak ojciec i syn.

Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, zacząłem pocierać rękoma o ortalionowe dresy, ponieważ temperatura malała z minuty na minutę. Miałem na sobie jeszcze tylko pomarańczową kurtkę z czarnymi detalami. Czapki, szalika czy rękawiczek nie posiadałem. Na widok tego, sensei wstał i powiedział:

— No, ja już się będę zbierał, może wpadniesz do mnie? Wiem, że uciekłeś. Twoja wychowawczyni do mnie dzwoniła.

Po krótkiej kłótni, w czasie której okazywałem jak to bardzo jestem niezadowolony z owego faktu, wsiadłem z nim do taksówki. Namawiał mnie, żebym wrócił do sierocińca. Zapytałem go, dlaczego mam wrócić do tego przeklętego miejsca, a on ze stoickim spokojem odpowiedział, że się o mnie martwi, bo ucieczka to coś poważnego. Oburzony i poniesiony emocjami krzyknąłem:

— Skoro się tak pan o mnie troszczy, to niech pan się mną zaopiekuje, do jasnej cholery!

Poniosło mnie. Ze wstydu spuściłem głowę ,zakrywając oczy grzywką, czekając aż on na mnie nawrzeszczy. Ale on się roześmiał i zapytał, czy chcę. Tak się zaczęło nasze wspólne życie. Na trzy tygodnie wróciłem do Domu Dziecka, a potem zamieszkałem z moim byłym nauczycielem.

Minęły dwa lata odkąd mieszkam z Iruką. Chodzę do trzeciej klasy gimnazjum z osobami, które znam od przedszkola, czyli ponad dziesięć lat. Ludzie są zróżnicowani, każdy inny, a mimo to, większość się ze sobą dogaduje. Jestem znany jako błazen klasowy, co bardzo nie podoba się naszemu wychowawcy — surowemu, a zarazem w pewien sposób zwariowanemu Kakashi'emu Hatake. Jest dobrym nauczycielem, ale potrafi czasem uprzykrzyć nam nasze życie. Nie ma jeszcze czterdziestki, a już jest siwowłosy. Krąży plotka, że sam się tak przefarbował, bo poprosiła go o to dziewczyna, ale moim zdaniem, po prostu zbzikował na starość. Ma sterczące, długie włosy, a rozpoznać go można głównie po kraciastych rurkach w każdym odcieniu zielonego.

Klasową „księżniczką” — według mnie — jest Sakura Haruno, moja zielonooka miłość od najmłodszych lat. Ma coś po naszym wychowawcy, bo z jasnych blond włosów, przez wakacje zrobił jej się delikatny róż. Z resztą, co w tym dziwnego? Malinowy to jej ulubiony kolor. Jeśli nie całe jej ubranie, to detale są zawsze w  tym odcieniu. W podstawówce ubierała urocze sukienki, teraz już z nich wyrosła. Zaczęła nosić odważniejsze stroje, chcąc zwrócić na siebie uwagę klasy i Jego. Wiele jej brakowało do stereotypu wzorowego ucznia. Nie robiła sobie nic z moich uczuć i, jak na złość, jej marzeniem sennym był Uchiha. A właśnie, Sasuke... Najbardziej wyróżniająca się osoba. Nasza klasa jest najbarwniejsza w szkole, nie tylko pod względem naszego tęczowego ubioru, ale też charakteru, jednak on zaburza statystyki... Nie dość, że można go widzieć ubranym tylko w czarny lub ciemnogranatowy strój, to nigdy się nie uśmiecha.

Brunet był postrzegany jako najprzystojniejsza postać w całej szkole, chociaż sam się ty mnie przejmował. Nigdy nie widziałem, żeby z kimś rozmawiał. Zawsze był piątkowym uczniem, a po szkole wracał od razu do domu. Zresztą, też bym wracał, bo ponoć mieszkał w wielkiej willi w najbogatszej części miasta. Jego stoicki spokój nakręcał dziewczyny, a zimne odrzucenie ich propozycji randki powodowało, że głośniej piszczały. Raz miałem czas, aby przyjrzeć mu się uważnie; zazwyczaj siedział sam, ale pewnego dnia, Hatake zaskoczył nas pracą w grupach dwuosobowych, a że akurat mojego towarzysza Kiby nie było, musiałem dosiąść się do Uchihy. Jak zwykle przyjął wszystko z kamienną twarzą, ale jak pracowaliśmy, usilnie starał się, żebym nie widział jego nadgarstków... Wtedy ujrzałem coś, czego nikt inny nie widział i do tej pory nie widzi. Obojętność i potępienie to tylko maski, które zakładał, żeby ukryć swoje prawdziwe „ja”. Patrząc w jego oczy widziałem, że często płakał i nie przesypiał nocy. Chciałem go wtedy zapytać, co się stało, ale przypomniała mi się, jak rozmawialiśmy o nim podczas ogniska na zakończenie szóstej klasy podstawówki.

Obgadywaliśmy go, bo nie przyszedł. Wtedy jeszcze go nie znosiłem, bo ledwo przechodziłem z klasy do klasy, a jemu napisanie sprawdzianu zajmowało pięć, dziesięć minut, przy czym inni głowili się po czterdzieści pięć minut, a i tak dostawali jedynki. Zastanawialiśmy się czemu, nigdy nie przebiera się razem z nami na w-f, czemu nie chodzi na basen i tego typu rzeczy. W tamtym czasie to było dziwne, bo był wysportowany i wysoki, wszyscy mu tego zazdrościli. Wtedy Shikamaru — klasowy, leniwy geniusz — powiedział, czemu Sasuke jest taki ponury. Otóż, gdy miał siedem lat, dom państwa Uchiha został napadnięty, a rodzice zabici na jego oczach. Ponoć miał też brata, ale ten go zostawił. W mojej głowie zawitała myśl, że pod pewnymi względami jesteśmy podobni, więc starałem się do niego zbliżyć. Nieudolnie.

Przez wszystkie trzy lata gimnazjum, sam z siebie nie odezwałem się do niego słowem — bałem się. Nie wiem czego, nie wiem czemu.  Nie pałaliśmy do siebie przyjaźnią — tak o naszej znajomości mówili moi koledzy. Nie wyrażałem publicznie chęci spotkania się z nim. Poza tym, nie potrafiłem się na to zdobyć. On był z wyższej sfery, a ja nawet nie wiem, gdzie moi rodzice są pochowani i jakimi ludźmi byli. Raz próbowałem się przełamać, na wakacjach, gdy szedł ulicą, jak zawsze w długich, czarnych rurkach i granatowej, obcisłej koszuli. Wmawiałem sobie, że byliśmy podobni, aby zdołać wykonać ten ruch.  I tak nie podszedłem. Zacząłem żyć w przekonaniu, że cierpimy tak samo, jednak późniejsze zdarzenia, zmieniły moje poglądy...

Niedawno, jakieś trzy miesiące temu, byliśmy na szkolnej wycieczce w lesie. Los chciał, że szedłem z Sasuke w parze, na samym końcu. Wszyscy nauczyciele skumulowali się na początku. Nie odzywałem się do bruneta, z wzajemnością. On patrzył w swoją stronę, ja w swoją, dorównując jego kroku. Zacząłem coś mruczeć pod nosem, oczywiście, nie uszło to jego uwadze i zdziwiony zapytał:

— Z kim gadasz?

— Drzewo zapytało jak masz na imię, to mu odpowiedziałem — mruknąłem sarkastycznie, nie za bardzo zdając sobie sprawy z tego, że mówię to na głos. Jak się zorientowałem, uśmiechnąłem się, udając głupiego. Nie skomentował tego i poszedł dalej, przed siebie, za co dziękuję niebiosom.

Po chwili znów maszerowaliśmy w milczeniu, a ja odnotowałem, że oddaliliśmy się trochę od grupy. W pewnym momencie byliśmy już na tyle daleko, że prawie ich nie widziałem, więc zacząłem biec w kierunku znajomych. Uchiha zrobił to samo, ale gdy zaczęliśmy zbiegać z górki... Potknąłem się o wystający korzeń i podczas upadku, desperacko szukałem punktu, o który mógłbym się złapać, a na nieszczęście bruneta, jego ręka wydała mi się idealna. Runąłem na ziemię razem z nim. Przeturlaliśmy się po ziemi kilka metrów, po czym zastygłem, leżąc. W pewnym momencie zorientowałem się, że przytulam jego głowę do swojej klatki piersiowej, a on obejmuje mnie w pasie, więc co za tym idzie, przygniotłem mu ręce. Poczułem jak moją koszula nasiąka krwią i szybko wstałem, podnosząc go. Był zdezorientowany, a w jego lewą rękę, był wbity spory kawałek szkła. Jego oczy powiększyły się, gdy patrzył, jak krew powoli ścieka z rękawa jego czarnej bluzki na ziemię, jakby był zahipnotyzowany. Nie wiedząc co zrobić, złapałem jego dłonie i podciągnąłem materiał do góry. Ujrzałem coś, czego się właściwie, po osobie takiej jak on, spodziewałem. Uchiha się ciął. Był na tyle słaby psychicznie, że dawał sobie upust w taki sposób. Moim zdaniem żałosne, ale... W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że choć oboje cierpimy przez brak rodziców, jesteśmy całkiem inni i nigdy nie będziemy podobni. Spojrzałem w jego oczy. Na mojej twarzy malował się szok, niemniejszy niż u niego. Bo przecież, właśnie odkryłem jego intymność. Coś, o czym nikt nie wiedział. Jego dłonie trzymałem w swoich i czułem, że się trzęsą. Bał się mojej reakcji, sam nie wiem czemu. Wydawało mi się, że to właśnie ten moment, ta chwila, w której go pociesze, że się przełamię. Na próżno. Jedyne co zrobiłem, to wyciągnąłem szkło. A on? On dalej stał, nawet chyba nie czuł bólu.

— Trzeba iść z tym do nauczycieli — powiedziałem beznamiętnym głosem.

Wtedy jego oczy niebyły przerażone. Czarne tęczówki ukazywały tylko złość, a ja poczułem pieczenie na policzku. Uderzył mnie, dając do świadomości, że najlepiej by było, jakbym się odczepił, zajął sobą. Obciągnął rękawy do nadgarstków, założył bluzę, żeby nie było widać krwi i poszedł przed siebie. Gdy był ode mnie w odległości pięciu kroków, odwrócił się i powiedział:

— Nic nie widziałeś.

Więc udawałem, że nic się nie stało.

Potem wszystko było jak dawniej. Ignorowaliśmy się. Nie mówiłem nikomu o jego tajemnicy, przez co czułem się, jakbym  był powodem jego cierpień. Obawiałem się, że jeśli naprawdę ma problemy psychiczne, to może popełnić samobójstwo, a ja do końca życia będę obwiniał się o jego śmierć. Dwa tygodnie po tym incydencie, w spojrzeniu chłopaka widziałem, jakby błagał mnie, żebym podszedł, zapytał, zainterweniował. Ale to było chwilowe, potem była już tylko obojętność.

Niedawno zapomniałem o nim i zająłem się sobą. Kilka tygodni temu, mój pracodawca; właściciel baru Ichiraku, gdzie sprzątałem, żeby płacić choć połowę rachunków Umino [nie chciałem być zależny tylko od niego i też w jakiś sposób, pokazać, że dam sobie rade sam w przyszłości], zapisał się na projekt: „Mój pracownik u ciebie”. Polegał on na tym, że różni szefowie wymieniali się pracownikami. Nie było to rodzaj niewoli, tylko rozrywka w pracy, dzięki której dzieciaki i dorośli znajdujący się w podobnej sytuacji, zobaczyli jak to jest pracować za biurkiem, na maszynach, w banku i w innych miejscach. Jednym słowem — pracowałem wszędzie, przez tydzień, oczywiście z wynagrodzeniem tygodniowym, jakim dostawali na stałe zatrudnieni. Na końcu, zostało mi bycie asystentem kucharza.

Pan Koyo był uprzejmym staruszkiem, pracującym u bogatego mężczyzny. W tygodniu dojeżdżał rano, o szóstej, żeby zacząć śniadanie i wyjeżdżał o dziewiętnastej, po kolacji. Zatrudniał pracowników, którym płacił na własną rękę. Byli to dorośli ludzie, a z uwagi na to, iż jestem uczniem gimnazjum, jego pracodawca zgodził się przyjąć mnie „pod swoje skrzydła”. Czyli: miałem u niego zapewniony pokój, łazienkę i kuchnię, która stała dla mnie otworem. Jako, że był to człowiek zamężny, nie przeszkadzał mu jeden więcej „pasożyt” w domu. Osobiście nie widziałem go do czasu, aż nie przekroczyłem progu jego domostwa.

Trzy dni przed kulminacyjnymi wydarzeniami, pan Koyo przywiózł mnie do willi, w której miałem zacząć pracę. Byłem pod wrażeniem, gdy zobaczyłem bogate zdobienia czarnej bramy wjazdowej, a co dopiero sam budynek... Grube, dębowe drzwi, ze złotymi zdobieniami, które przypominały listki, były otoczone czterema kolumnami, dwiema z lewej i dwiema z prawej, które podtrzymywały balkon, z czarnymi barierkami. Nie widziałem dokładnie, ale na owe miejsce, wychodziły szklane drzwi i wielkie okna. Dom miał dwa piętra, był biały i miał czarny dach. Było co podziwiać, jednak największą moją uwagę przykuła tabliczka, znajdującą się na lewo od drzwi. Wygrawerowany napis na pozłacanej, metalowej płytce, oznajmiał, kto jest właścicielem domu. Madara Uchiha — prawny opiekun Sasuke. Ucieszyłem się z takiego obrotu sprawy.

Ponaglany przez staruszka, wszedłem do środka, po schodkach. Ściągnąłem buty i odwiesiłem swoją pomarańczową bluzę. W przedpokoju stało wielkie lustro z piękną ramą, oczywiście, pozłacaną. Przepych tego miejsca dobijał mnie. Staruszek szybko pokazał mi cały parter. Większość pomieszczeń utrzymywana była w odcieniach ciepłych dla oka, na przykład salon — beżowe ściany, dwa fotele i kanapa w ciemniejszym odcieniu oraz mały, drewniany stolik do kawy. Do tego żyrandol przypominający otwierającą się różę i mała biblioteczka w rogu, oświetlana światłem wbijającym się do środka przez okno, z przeciwległej ściany.

Potem zaprowadził mnie do kuchni, w której miałem pracować. Było to nieduże pomieszczenie, całe wykafelkowane białymi płytkami, na których gdzieniegdzie widniały różnorakie wzory. Następnie zeszliśmy po schodach, zapewne to pomieszczenie było ulokowane w piwnicy. To stwierdzenie upewnił mnie fakt, że jedynym źródłem światła były tutaj lampy umieszczone przy suficie. Przy dwóch ścianach znajdowały się metalowe półki i szafki. Przy trzeciej była umywalka, duża, dwudrzwiowa lodówka i zmywarka. Na środku była „wysepka” — kwadratowy stół, na którym znajdowały się świeże warzywa i owoce. Zaś całą czwartą ścianę zajmował piec i drzwi wyjściowe. Niby zwykła kuchnia, a jednak pozwoliłem sobie gwizdnąć z podziwu, gdy pan Koyo ze stoickim spokojem odpowiadał na moje pytania, którymi atakowałem go co chwilę.

— Podoba ci się? — natłok moich słów przerwał głęboki, męski głos. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził. Należał do wysokiego bruneta, bardzo przypominającego Sasuke.

— Miło mi pana poznać— ukłoniłem się. — Nazywam się Naruto Uzumaki!

Przywitał się ze mną i z grzeczności, przedstawił. Był ubrany w czarny garnitur, widać było, że pochodzi z wysokiej sfery i na dodatek był wysportowany. Powiedział, że kolacja będzie za pół godziny. Była już siedemnasta trzydzieści, czyli trzydzieści minut temu tu przyjechałem. Zabraliśmy się do przygotowania posiłku.

O równej osiemnastej wszystko było gotowe. Nie były to wytworne dania, jakich się spodziewałem. Zwykła jajecznica, chleb, masło i jogurty. Wszystko to ustawione na sześcioosobowym stole, w jadalni, która miała kremowe ściany. Pan Madara pojawił się w pomieszczeniu punktualnie, lecz Sasuke się spóźniał. Chciałem odejść wraz z kucharzem, lecz wtedy właściciel domu mnie zatrzymał i poprosiłbym zaczekał, że chce mi przedstawić swojego bratanka. Chciałem mu powiedzieć, że znam osobę, którą chce mi przedstawić, ale wtedy, w korytarzu zaskrzypiały drewniane schody i w wejściu ukazał się nie kto inny, jak brunet, wokół którego krąży cała moja historia. Wyglądał jakby został zbudzony i obrażony na cały świat, łaskawie odsunął krzesło i usiadł za stołem. Pomieszał widelcem jajecznice, ugryzł kawałek chleba i miał zamiar odejść, ale pod karcącym spojrzeniem wuja, chwycił jogurt oraz łyżeczkę, i odszedł kawałek od stołu.

— Pokaż Naruto, gdzie jest jego pokój — zawołał za odchodzącym chłopakiem mężczyzna.

— Chodź — mruknął Sasuke, machając na mnie ręką.

Poszedłem za nim na drugie piętro. Na ścianach porozmieszczane były fotografie i portrety. Jedno ze zdjęć przykuło moją uwagę; mały, rozradowany Sasuke, na rękach starszego od siebie chłopaka, bardzo podobnego do niego, tyle, że tamta osoba miała dłuższe włosy, spięte na karku. Chciałem dotknąć tego zdjęcia, przyjrzeć się bliżej, ale mój nadgarstek złapał Uchiha i pociągnął mnie dalej. Nie wiem czemu, ale zastanowiła mnie wtedy gładkość jego skóry i delikatność za razem.

— To twoja sypialnia — powiedział, otwierając białe drzwi.

Wszedłem do pomieszczenia. Ściany były niebieskie. Naprzeciw wejścia stało łóżko, z granatową pościelą, a nad nim było sporej wielkości okno. Obok stało biurko i szafa.

— Ostatnie drzwi na korytarzu, to łazienka — dodał i wyszedł. Miałem teraz wolne, aż do rana. Był piątek, więc postanowiłem, że zrobię zadanie na poniedziałek dziś i będę mógł się potem obijać. Tak wiem, że to dziwne, ale atmosfera zmuszała mnie żebym coś zrobił, a nie wiedziałem za bardzo co mogę, a czego nie mogę tutaj robić. Zszedłem po schodach na dół, bo na korytarzu zostawiłem swoje manatki i powróciłem do pokoju.

Koło godziny dwudziestej drugiej, moją uwagę przykuł hałas, coś w rodzaju kłótni dwóch osób w pokoju obok. Po chwili dwa odgłosy uderzenia i skrzypnięcie łóżka. Podenerwowany ową sytuacją otworzyłem cicho drzwi i wychyliłem głowę. Widziałem, jak na końcu korytarza, po schodach zbiega rozzłoszczony pan Madara, który bełkotał pod nosem coś w stylu: „Diabelski szczeniak”. Nie zauważył mnie. Niedługo potem usłyszałem jego kroki na parterze i trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Wydawało mi się, że potem słyszałem warkot silnika, więc pomyślałem, że gdzieś pojechał. Stałem tak chwilę, aż moje ciało instynktownie ruszyło do pokoju, z którego wcześniej dochodziły dźwięki. Przeszedłem przez ciemny korytarz i natrafiłem na otwarte drzwi. Powoli wysunąłem swoją blond głowę do środka. Pokój przypominał ten mój, tylko, że rozmieszczenie mebli było trochę inne i tu nie było okna. Wrogu ujrzałem łóżko, a na nim zwiniętą w kłębek postać. Była do mnie tyłem, ale od razu rozpoznałem w niej Sasuke, wszakże, pan Koyo wyszedł już dawno, a poza stałymi domownikami nie widziałem tu nikogo. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że trzyma się dłońmi za twarz. W ciemnościach widziałem, że miał na sobie tylko spodnie. Bezszelestnie podszedłem bliżej i zapaliłem lampkę, która stała na stoliczku nocnym. Chciałem położyć mu rękę na ramieniu i zapytać co się stało, bo dygotał. Nie było mi to dane. Zszokowany zatrzymałem oczy na jego karku i zjechałem wzrokiem niżej.

— S-sasuke, c-co ty masz na plecach? — zapytałem, trzęsącym się głosem. To co widziałem, było gorsze niż moje odkrycie na wycieczce…

8 komentarzy:

  1. Zaimponowałaś mi.
    Może dzięki tobie przekonam się do yaoi...
    Świetne, kamracie.
    Niech no tylko SPO się o tym dowie... :3
    Ogólnie suuuper, trochę za szybko przeskakujesz z wydarzeniami, ale jest rly good :d

    ,,Gdy był ode mnie w odległości pięciu kroków, odwrócił się i powiedział:
    - Nic nie widziałeś.
    Więc udawałem, że nic się nie stało"

    Mój ulubiony fragment, który jest naprawdę genialny *w*
    No i szacun dla Ludożerki, z poprawianiem zawsze są problemy...
    Congratulations, czekam na ciąg dalszy i może jakiś mały tekścik o pewnej osobie...? ^/.\^

    Rozdział świetny, masz za niego ode mnie naleśnika Wacława...

    ~Kan, 2011-11-25 23:55

    OdpowiedzUsuń
  2. Mei... muszę Ci powiedzieć, że jestem w totalnym szoku. Gdy sobie przypomnę, jak pisałaś niedawno, a teraz... To przeskok jest niesamowity. Twój styl i dobór słów, układ zdań. Zazdroszczę Ci, bo czuję teraz, że ja to jestem taka malutka przy Tobie : O.
    A rozdział był świetny. Nie myślałam, że umieścisz to w świecie realnym, ale pomysł ciekawy. Sasuke słaby psychicznie, podcinający sobie żyły - tego nie było, a szkoda ^^. Cieszę się, że piszesz z perspektywy Naruto, naprawdę. Jestem ciekawa, co Madara zrobił młodemu Sasuke, że Naruto się przeraził ; o!
    I pojawił się Iruka - lubię gościa, a u Ciebie był taki fajny. I Kakashiii <333 ; D
    Ogólnie wypisałam Ci trzy błędziki jakie znalazłam na gadu, ale to niewielka ilość, jak na taki tekst.
    Serio, zazdroszczę Ci.

    ~Aiko, 2011-11-26 08:37

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no ładnie wyszło:D Czekam na next'a:D I nieźle się rozpisałaś ja bym tak chyba nie potrafiła xD

    ~Deidi, 2011-11-26 10:51

    OdpowiedzUsuń
  4. NIahaha, Kesty jest zadowolona :3 Będę czekać na next'a, jestem bardzo ciekawa, co się dalej będzie działo ^-^ <3

    ~Kesty, 2011-11-26 12:10

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie, jak to przez niego Sasuś jest taki, to uduś dziada... Bo inaczej ja to zrobię (jeszcze nie wiem jak, ale zrobię ;d)

    ~Do_ris, 2011-11-26 12:33

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajne opowiadanie, blog dodany do ulubionych, czekam na następne części... Pzdr i życzę weny...

    ~maxiii, 2011-11-26 22:45

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie martw się jeśli to twój pierwszy blog yaoi xD Świetnie zaczęłaś, a podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a ty zrobiłaś je piorunująco :) Notka świetna, muszę się zgodzić z poprzedniczkami masz świetny styl, nie mogę się doczekać nexta :] dodałam cię do linków. Życzę dużo weny. Pozdrawiam xD Zaćmienie

    sk94@amorki.pl, 2011-11-27 08:30

    OdpowiedzUsuń
  8. informuję, iż przeczytałam i z niecierpliwością czekam na kolejną notkę, ponieważ świetnie się zapowiada xD mało jest blogów z NaruSasu, dlatego życzę dużo, dużo weny, pomysłów i oby pisanie nigdy Ci się nie znudziło xD
    pozdrawiam!

    ~ayanami, 2011-12-09 16:52

    OdpowiedzUsuń